Święta nie są magiczne! I z magią nie mają nic wspólnego. To co się wydarzyło 2 tysiące lat temu, nie było czarodziejską sztuczką, nie było niczyją fantazją, to fakt – narodził się Jezus Chrystus! Natomiast fantazją i to bardzo infantylną jest czułe „Drogi Gwiazdorku, na Gwiazdkę chciałabym dostać…” – które piszą dzieci (a coraz częściej również dorośli), a rodzice dbają o to by było pięknie, kolorowo i radośnie, a Gwiazdorek był koniecznie bogaty.
To co świętujemy to Boże Narodzenie, które pozwoliliśmy sobie polukrować jak świąteczne pierniczki.
Na świat przychodzi sam Bóg. Mógł wybrać dla siebie najpiękniejsze miejsce na ziemi, zapowiedzieć swoje przyjście w taki sposób, by ludzie długo zbierali jeszcze szczęki z podłogi. Mogło wydarzyć się naprawdę niezłe widowisko (czy jak niektórzy by dziś powiedzieli: wielkie show). A On… On postanawia przyjść na świat, jako najbardziej krucha i bezbronna istota – małe dziecię. Rodzi się bez rozgłosu, dziś powiedzielibyśmy, że w nieludzkich warunkach, bo przecież w stajence (grocie) wśród zwierząt.
A my pozwoliliśmy się oślepić, widzimy tylko błyszczącą na niebie gwiazdę betlejemską, ale wcale nie chcemy do niej podążać. Już od połowy listopada żyjemy świętami, w ogóle nie rozumiejąc o co tyle krzyku. Wcale nie chcemy wyruszyć na spotkanie z Jezusem. Daleko na niebie migocze gwiazdka, wiemy, że coś się dzieje, ale żeby tak chcieć w tym pełni uczestniczyć to już niekoniecznie.
Przyzwyczailiśmy się do choinek obwieszonych bombkami, kolęd granych na każdym kroku, zabiegania związanego z robieniem zakupów i przygotowywaniem nieprzyzwoitej ilości jedzenia. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że wszystko co nam aktualna oferta sklepów proponuje jest niezbędne by tegoroczne święta były magiczne, przecież w tym roku musi być jeszcze lepiej niż w poprzednim, a nasza choinka koniecznie musi świecić jaśniej i piękniej niż sąsiada…
Gdzieś tam tli się odrobina nadziei, że może z okazji Świąt ustawimy się w długiej kolejce do spowiedzi „bo raz do roku wypada”, a i spowiednik będzie się spieszył, a może jeszcze przy okazji niedzielnej mszy świętej trafi się kazanie rekolekcyjne? Chwila dla ducha, po której już „gotowi” możemy siadać do stołu.
Wigilijny stół
Miejsce przełamania się opłatkiem, składania pięknych życzeń, spędzania radosnych chwil z rodziną. Tak, a dookoła latają aniołki i prószą złotym śniegiem.
Zastanawialiście się kiedyś, dla ilu ludzi nie ma czegoś takiego, jak wigilijny stół, bo nie mają domów, bo nie stać ich na wieczerzę wigilijną. Dla ilu ludzi ten „magiczny czas” to wyjątkowo trudny i smutny czas, bo okazuje się, że nie mają z kim zasiąść do tego stołu, bo może w zeszłym roku, dzielili się opłatkiem z kimś kogo kochają, a teraz go nie ma. To oni są w stajence z Maryją i Józefem, dla nich to był również trudny czas. To dlatego tak często mówimy, że Jezus jest najbliżej cierpiących, ubogich i samotnych. Nie przyszedł na świat by świętować, by zamieszkać w pałacu i spokojnie się zestarzeć. On się narodził by przejść najtrudniejszą drogę, jaką, jako człowiek mógł wybrać. Wyciągał ręce do grzeszników, uzdrawiał trędowatych, nauczał jak dostąpić Zbawienia, a następnie sam stał się Odkupicielem człowieka.
Odstawić szopkę
Lubimy Boże Narodzenie, bo można iść do żywej szopki na rynku miasta, a w kościołach czeka stajenka, w której ustawiony murzynek pokiwa główką za pieniążek, jest niezobowiązująco, trochę infantylnie, życzymy sobie spełnienia marzeń, taką przypudrowaną religię na okres świąt trawią często nawet najbardziej zagorzali ateiści.
Tymczasem, za chwilę pójdziemy na Pasterkę i będziemy wyznawać w jednym zdaniu zawierającym cały sens i istotę Wcielenia „Syn Boży stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego Zbawienia”. To dobry moment by uświadomić sobie, że to uśmiechnięte dzieciątko z pucułowatą buzią na brokatowych świątecznych kartkach, to ten sam „Jezusek”, który zawiśnie na krzyżu dla naszego Zbawienia. Narodziny Jezusa to dopiero początek historii.
Odwagi
Może warto w tej świątecznej atmosferze spróbować jednak podążyć, tak jak mędrcy ze wschodu, za Betlejemską Gwiazdą, przyjść do Dzieciątka Jezus i oddać mu pokłon, zrozumieć istotę człowieczeństwa, nauczyć się tego, że to właśnie nad tymi najmniejszymi, najbardziej poturbowanymi przez los należy się pochylić. To im jesteśmy zobowiązani umyć nogi (tzw. mandatum, znane z liturgii Wielkiego Czwartku). Może, choć po ludzku wydaje się to niewygodne, trudne i wymagające, spróbować wyciągnąć pomocną dłoń do samotnej osoby, do ubogiej rodziny, do bezdomnego lub chorego, a może wystarczy poszukać wśród kolegów z pracy i rodziny osób, do których należałoby wyciągnąć dłoń pojednania?
Ja spróbuję, a Ty?