dobrymi szlakami

Damsko-męskie spory…

Andrzej i Gabriela Kordeccy

...czyli Alicja w krainie czarów okiem widza.

Oklepany pomysł: piękna i mądra dziewczyna ma wyjść za bogatego głupca. Ale żeby zaręczyny przerwał królik ubrany w kamizelkę? To już jest możliwe tylko w „Alicji w Krainie Czarów”. Dziewiętnastoletnia Alicja po raz kolejny wpada do króliczej dziury i zaczyna swoją podróż po Poziemiu. Bajeczka dla dzieci?
Bez przesady, przecież nie o miłość tu chodziło. Dziwny sen, w którym spadasz i który śni Ci się co noc? Ciastka od których się rośnie i napój od którego się maleje nie mogąc trafić w swój właściwy rozmiar? To raczej opowieść dla wariata, zbyt szalona, a jednocześnie zbyt prawdziwa, by siedząc w kinie nie szczypać się co chwilę w ramię. Chociaż ja szczerze mówiąc nie miałam ochoty się obudzić.
Burton by nie był Burton, gdyby zrobił film dla dzieci będący tylko filmem dla dzieci. Ale nigdy jeszcze chyba nie wyszło mu to źle. Ten film – choć niby dla dzieci – jest też bardzo dla dorosłych. O dorastaniu i niedopasowaniu. To zawsze jest coś więcej. A jeśli chodzi o wariatów – przecież tylko oni są coś warci, prawda?
Ale przecież to także bajka. No, może taka trochę dla dorosłych, chociaż nie wiem czy ich też łapie prawdziwy lęk przed wzięciem odpowiedzialności za samych siebie. W sumie nie chcę być dorosła. Mogłabym cały dzień pić z Kapelusznikiem herbatkę i rozprawiać o bardzo istotnie nieistotnych sprawach.
Taka bajka, a nie bajka. Ale kreacja Kapelusznika – jak z bajki. Johny Deep przeszedł samego siebie. Zupełnie jakbym widział nie jedną, a wiele postaci. Jeśli nie miał zmiennika, to powinien dostać Oskara. Za granie wielu postaci przez jednego autora. Bo Kapelusznik w każdej scenie jest inny – to chyba też sposób na lekcję dla dorosłych, prawda?
Nie wszystko musi być nauką. Ja bym się w tej kwestii kłóciła, a Ty byś tylko wyciągał wnioski… Przecież nie o to chodzi żeby ciągle coś zmieniać, czasem wystarczy się pobawić, zrobić coś dla własnej przyjemności, tak żeby było ci miło. Jak tej wielkogłowej królowej. Ona przecież też szukała przyjemności w życiu…no, może w odrobinę za bardzo wyrafinowany sposób…
Ale przecież i ona się zastanawiała. Nie była tak do końca zła. Nie wiedziała, czy lepiej, żeby poddani się jej bali, czy ją kochali. I też potrzebowała ludzi wokół siebie. Ale wszyscy ją oszukiwali. Biała Księżna też nie była zupełnie dobra. Wszyscy tam są pomieszani. Nikt nie jest czarny, czy biały. Każdy ma coś za uszami.
A co do zabawy – film bawi, to prawda. Użyte wyrazy szczególnie. Wierszyk Kapelusznika za pierwszym razem jest nie do zrozumienia. Ale bawi. Śmieszy. I nawet chciałoby się go nauczyć na pamięć!
Nie chcę się niczego uczyć. Najlepsza w tym filmie była dla mnie rozrywka. A już zupełnie oczarował mnie Kot. Jego filozoficzne podejście do sprawy nie miało sobie równych! Że już nie wspomnę o umiejętności znikania…czasami sama chciałabym tak rozpłynąć się w powietrzu…a ten słodki uśmiech? Miałam wrażenie że zjadł moje serce w całości…
Co do kota muszę się zgodzić – takie znikanie na zawołanie byłoby przydatne. Szczególnie, jeśli miałoby ono wyglądać tak cudownie jak w filmie. Takich efektów może pozazdrościć nawet Awatar! Ale na tym dość porównań z innymi filmami, bo ten jest jedyny w swoim rodzaju. Nie znam innego, do którego byłby podobny. Czaruje, bawi, uczy, zwraca uwagę na rzeczy istotnie nieistotne i nieistotnie istotne. Czegóż chcieć więcej?

„Alicja w Krainie Czarów” (2010), reż. Tim Burton

14 lat temu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *